"To niesamowite, ile barier pada, gdy wszyscy starają się uratować jednego człowieka."
Po książkę sięgnęłam ze względu na film - wszyscy ekranizację chwalili, a że wcześniej nie widziałam, wolałam zacząć od książki. Jak to zwykle mam w zwyczaju.
Historia niby banalna
Na Marsa dociera misja: 6 członków Aresa 3, którzy mają robić to, co zwykle astronauci powinni robić na obcej planecie. Już na początku trafiają na pewne trudności - burza piaskowa (a pamiętajmy, że powierzchnia Marsa to wielka kupa piachu) stanowi zagrożenie dla jej uczestników, może uniemożliwić im powrót na Ziemię, niszcząc jedyny środek ewakuacji. Na szczęście członkowie załogi zdążyli odlecieć, na nieszczęście - nie wszystkim się to udało.
![]() |
Co w tym takiego?
Pierwsze zdanie: "Mam całkowicie przesrane." Nie brzmi optymistycznie, prawda? Nie wiem, co w tym początku było, ale mnie zachwycił. Poza tym w książce jest mnóstwo tego, co omijam zawsze szerokim łukiem - chemii, wzorów, mieszanek, wydzielania - dla mnie czarna magia od zawsze, ale tu przystępna, a kombinującego Marka i jego większe lub mniejsze niepowodzenia pochłaniają na tyle, że te wszystkie pierwiastki są wspaniałym uzupełnieniem - nie męczą, nie zniechęcają - można coś z tego zrozumieć. Tak powinno się uczyć chemii!
Książka napisana w formie dzienników "Marsjanina", ale też z równoległą historią z Huston, do tego trochę historii podróży i obecna kondycja ocalałej załogi (tu też sporo się dzieje), zapewniam Was, że sposób na doprowadzenie statku z jednym żywym osobnikiem jest imponujący.
Dodatkowo poruszono tematy poświęcenia wielu, żeby uratować jednego. Czy jedno ludzkie życie jest warte takiego zachodu? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w ostatnim rozdziale.
Książkę polecam, film po lekturze również polecam.