Człowiek osaczony, zdesperowany bądź osamotniony ucieka się do odruchów, których celem jest wyłącznie przetrwanie.
Delia Owens, Gdzie śpiewają raki, przeł. B. Maliborski, Świat Książki, Warszawa 2019.
Zachęcona pozytywnymi recenzjami, ale przede wszystkim poleceniem w klubie książkowym Przeczytaj & Podaj dalej, postanowiłam wreszcie sięgnąć po książkę, która już w zeszłym roku przykuła moją uwagę. Wtedy myślałam, że to właściwie opowieść nie dla mnie, bo co może mnie w niej zachwycić? Ostatecznie przekonał mnie fakt, że będę miała do czynienia z niewyjaśnionym zgonem. I wiecie, przy okazji lektury wyszła taka śmieszna sprawa: owszem, trup był, jakaś sprawa karna również, ale zupełnie nie miało to dla mnie znaczenia, ponieważ tak mocno wsiąkłam w całą resztę.
Gdzie śpiewają raki autorstwa Delii Owens to książka, której z pewnością nie określiłabym mianem niesamowitej, ale z czystym sumieniem mogę nazwać ją wyjątkową. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że mamy do czynienia z debiutem, co jest właściwie niewyczuwalne, a nawet lekko intrygujące. Dlaczego? Po pierwsze nasza debiutantka ma lat 70, a po drugie – jeśli tak prezentuje się pierwsza powieść autorki, to z przyjemnością i pewnym spokojem wybiegam myślami w przyszłość i po prostu czekam z niecierpliwością, na więcej. Tego jej i sobie życzę.
Brakujące ogniwo w lagunie smutku
Gdzieś w Karolinie Północnej, nieopodal miasteczka Barkley Cove, dochodzi do tajemniczej zbrodni – na mokradłach znaleziono ciało jednego z tutejszych przystojniaków. Początkowo podejrzewano nieszczęśliwy wypadek, jednak z czasem pojawiają się pewne dowody, obok których nie można przejść obojętnie. Mamy rok 1969.
Mokradła skrywają wiele tajemnic. Cofniemy się teraz w czasie – do roku 1952 – kiedy to zaczyna się cała opowieść. Na tym obszarze, gdzieś w gęstwinie, stoi otulony zielenią niewielki domek. I być może nie byłoby w tym niczego niezwykłego, bo bagna cieszyły się sporą popularnością wśród ludzi, którzy chcieli (lub musieli) zniknąć na jakiś czas z radaru, oraz tych niemających się gdzie podziać, gdyby nie fakt, że ten dziki azyl zamieszkiwała Dziewczyna z Bagien – dzikuska, która stała się lokalną legendą.
Zapuszczaj się jak najdalej. Tam, gdzie śpiewają raki.
![]() |
Kya to niesamowicie inteligentna, piękna oraz szalenie intrygująca osoba, a jej historia – zmagania, niepohamowane żądze, pragnienia i zaradność – zapiera dech w piersi. Dziewczyna z Bagien opowie czytelnikowi o swoim życiu, otwierając przed nim drzwi do wyjątkowego świata, w którym to natura staje się prawdziwym przyjacielem, azylem, opoką.
Wyjątkowa opowieść
Powieść pt. Gdzie śpiewają raki z pewnością pozwoli Wam oderwać się od szarej rzeczywistości. Często mówi się, że autor w niezwykle plastyczny sposób opisuje miejsce akcji – tu obraz jest niewyobrażalnie namacalny, bogaty, wyjątkowy – Owens nadała światu przedstawionemu zupełnie nowy, niezwykle subtelny i magiczny (choć mocno przyziemy) wymiar. Opisy przyrody zachwycają, kuszą, hipnotyzują (a przy tym doskonale odpowiadają portretowi wewnętrznemu bohaterki) – dałam się porwać w ten niezwykły świat, z każdą chwilą coraz bardziej tonęłam w barwach, dźwiękach, w zieleni. Przyznaję, że właśnie to zaskoczyło mnie najmocniej, bo przeważnie opisy stanowią po prostu tło dla akcji, a tu? – tu są jej integralną częścią.
Język powieści jest piękny, plastyczny, a bogactwo porównań – niby oczywistych – zachwyca (przynajmniej mnie):
- hamburgery grube jak książka telefoniczna,
- była na widoku jak brzuch jeżozwierza,
- zarys sylwetek gładkich jak u morświnów,
- obnażona niczym filetowana ryba,
- puchacz krągły i puszysty jak poduszka,
- wściekła jak muł, który nażarł się trzmieli.
Takie i im podobne wybiegi nadają rytm tej historii. Nie sposób też pominąć przewijających się w treści wierszy, które główna bohaterka recytuje z potrzeby serca, dopasowując ich treść do bieżącej chwili. Przykłady można mnożyć, jednak podrzucę Wam jeden, żeby nakreślić, o co tu chodzi:
Muszę pozwolić.Pozwolić ci odejść.Miłość to zbyt częstoPretekst, by zostaćZbyt rzadko powódBy odejść.Wypowiadam te słowaI patrzę, jak znikasz.
Chyba muszę w tym miejscu zaznaczyć, że te liryczne wypady w ogóle mnie nie kręcą. Co prawda mają one spore (ba, nawet ogromne!) znaczenie dla tej opowieści, jednak... to nie moja bajka. Nie przekonało mnie to zupełnie.
Pomijając już zupełnie warstwę językową, należy wspomnieć o zbrodni, miłości i codzienności. Otóż, moi Mili, morderstwo jest tu jedynie dodatkiem, którego właściwie mogłoby nie być, nie robi większego wrażenia – po prostu stało się, po prostu jest. Co prawda mamy u tajemnicę, toczy się nawet jakieś dość nieudolne śledztwo, które doprowadzi nas przed oblicze sądu, ale TO NIE TO. Ważniejsza i o wiele bardziej interesująca staje się dla nas historia Dziewczyny z Bagien – to z nią wędrujemy przez dzicz, oglądamy zwierzęta, obracamy w dłoniach muszle, podziwiamy piękno laguny i otulamy samotność ptasimi piórami. W te niesamowite okoliczności przyrody włożymy miłość, ciekawość, strach, rozpacz i przede wszystkim samotność, bo to ona będzie zajmować nasze myśli, a trzeba przyznać, że jest niewyobrażalna, wręcz przejaskrawiona. Autorka stosuje tanie chwyty, które mają ścisnąć czytelnika za serce, nie brakuje tu emocjonalnej manipulacji.
Opowieść jest niesamowicie naiwna – tak naiwna jak jej główna bohaterka. Często działania są (z naszego punktu widzenia) nielogiczne, czasem coś nie będzie wpisywało się w chwilę. Można by uznać, że na tę biedną dziewczynę spadło zło tego świata, a ona mimo wszelkich przeciwności losu walczy o siebie. Jednak nie można odmówić tej historii TEGO CZEGOŚ, co nie pozwala nam się od niej oderwać. Jest niewątpliwie wyjątkowa i być może to właśnie ta bijąca zewsząd naiwność jest za to odpowiedzialna...?
Czy polecam? Oczywiście! Gdzie śpiewają raki to poruszająca opowieść, która dostarcza wielu emocji. Co prawda przesiąkniecie smutkiem, wielokrotnie zastanawiając się, ile może wytrzymać człowiek i jak w ogóle można żyć w takich warunkach, ale warto. Właśnie dlatego. Choć sporo tu przesady, a naiwność tej historii momentami wywoła u Was lekko drwiący uśmieszek, to jednak jest w niej coś, co hipnotyzuje i nie pozwala się od niej oderwać. To dobra książka, której z pewnością warto dać szansę – myślę, że spore tu prawdopodobieństwo zakochania, a z pewnością oczarowania tym nastrojowym tworem zanurzonym w smutku.