Każdego otula prywatny kokon bólu.
Dan Simmons, Upadek Hyperiona, przeł. W. Szypuła, t. 2, wyd. III, MAG, Warszawa 2015.
Nie taki kres straszny?
Pielgrzymi – wyjątkowi wybrańcy – dotarli na miejsce, gdzie każdy z nich będzie musiał zmierzyć się z niewyobrażalnym. I... nic. Właściwie poczuli pewne rozczarowanie, bowiem spodziewali się, że wszystko rozstrzygnie się już pierwszej nocy, a tu jedno wielkie NIC, ciągłe czekanie. Czas płynie, a Dzierzba (złowrogi demon, istota kontrolująca czas i wykazująca się wyjątkowym okrucieństwem) jakoś nie kwapi się do tego spotkania, choć Grobowce Czasu stoją już przecież otworem. Jak to mówią: na wszystko przyjdzie czas, więc i nasi bohaterowie nie unikną swego przeznaczenia.
Tymczasem nad rodzajem ludzkim wciąż wisi groźba zagłady i w sumie trudno stwierdzić, czy zagrożeniem jest demon, czy sztuczna inteligencja, której przedstawiciele mają konkretny i dość przerażający plan działania, czy zmutowani (udoskonaleni) Wygnańcy, czy może to ludzie sami proszą się o unicestwienie.
Jedno jest pewne: to właśnie teraz zaczyna się gra, której wynik zaważy na losach ludzkości. Nikt nie jest bezpieczny, a przenikające się czasy i płaszczyzny dodają całości niesamowicie mrocznego klimatu.
Upadek Hyperiona to świat przyszłości, który jesteśmy sobie w stanie wyobrazić – wraz z transportalami (przecież o tym marzymy!), z kuracjami odmładzającymi ciała i zapewniającymi długowieczność oraz sztuczną inteligencją, która zaczyna żyć własnym życiem i mieć swój plan na kształt Układu. W cieniu Starej Ziemi przedstawiciele ludzkości będą musieli podjąć wiele niewygodnych decyzji, które mogą zmienić wszystko.
Dokąd to wszystko zmierza?
Upadek Hyperiona jest rewelacyjną, w pełni satysfakcjonującą kontynuacją pierwszej części. Powiem nawet więcej: to jak jedna, długa, idealnie uzupełniająca się opowieść. Z początku jedynie poznaliśmy bohaterów tego dramatu, a dopiero teraz mamy szansę dowiedzieć się, czemu to wszystko służyło, jaką naprawdę odegrali rolę w tym przedstawieniu. Nie można przeczytać drugiego tomu bez znajomości pierwszego, niewybaczalne jest też zakończenie tej przygody po poznaniu samego Hyperiona.
Tym razem wyjdziemy nieco z osobistych historii, by spojrzeć na ludzkość globalnie. Nie będziemy już zagłębiać się tak dokładnie w losy pojedynczych jednostek, jak to miało wcześniej miejsce (choć i takich wypadów tu nie brakuje), ale skupimy się bardziej na polityce i oczywiście krwawym szlaku, którym podążą Dzierzba.
Książka jest świetna, naprawdę. Czyta się jak dobrą rozprawę filozoficzno-polityczno-poetycką, z wypiekami na policzkach wypatruje się kolejnych znaków, roztrząsa następne rewelacje. I z zapartym tchem obserwuje rozwój wypadków, a dzieje się tu tak wiele – gęsto jest, oj, gęsto w tej fabule – że nie może być mowy o żadnej nudzie. Powieść jest dość opasła, ale śmiało stwierdzam, że tu nic nie pojawia się bez przyczyny, a ten brak zbędnych zapychaczy jest zatrważający, ponieważ opisy są dość rozległe i szczegółowe.
Upadek Hyperiona to powieść (wraz z pierwszym tomem) kompletna i zachwycająca. Warto jednak wspomnieć, że jest zupełnie inna niż poprzedniczka. Niemniej polecam z czystym sumieniem i jestem przekonana, że każdy wielbicie sci-fi (a nawet ktoś, kto nie pała ogromną miłością do gatunku) znajdzie tu coś dla siebie – choćby ogrom emocji i przejmującą wizję przyszłości.