(...) zamknięty wewnątrz siebie samego, z nietkniętym umysłem i mrugającą lewą powieką jako jedynym środkiem komunikacji ze światem zewnętrznym.
Jean-Dominique Bauby, Skafander i motyl, przeł. K. Rutkowski, wyd. CV, wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2019.
Skafander i motyl to książka, którą chciałam przeczytać już bardzo dawno temu, ale nigdy nie miałam okazji, bo po prostu nie wpadła wcześniej w moje ręce. Co prawda czytałam powieść – wyznanie w podobnym, bardzo zbliżonym temacie, odnoszącą się do tego samego zagadnienia – mowa o Chłopcu-duchu... Martina Pistoriusa – jednak ten Skafander... wciąż siedział mi w głowie. Dziś wiem, że mogłam sobie tę opowieść odpuścić.
Dziennik pisany powieką
Wyobraźcie sobie, że jesteście w pełni władz umysłowych: myślicie, marzycie, macie bardzo wiele do powiedzenia i pragniecie decydować o sobie, a jednak nie jesteście w stanie powiedzieć ani jednego słowa, by walczyć o swoje racje, nie możecie też uciec, bo Wasze ciało jest bezwładne. W takiej sytuacji możliwość porozumiewania się za pomocą powieki okazuje się najlepszym, co Was w życiu spotkało.
Kiedy powieka staje się jedynym narzędziem komunikacji – lepsze takie niż żadne! i w sumie mało istotny wydaje się teraz fakt, że drugie oko zostało zaszyte, bo "już się nie nadaje" – to napisane dziennika wydaje się nie lada wyzwaniem. Bauby podjął ten trud.
Skafander i motyl to swoiste wyznanie człowieka w sile wieku, który jest przykuty do swojego ciała – raptowny wylew spowodował "awarię" rdzenia przedłużonego i w efekcie locked-in syndrome, czyli zamknięcie w pełni działającego umysłu w zupełnie bezużytecznym ciele.
Autor opowie nam – z pomocą osób, które spisały jego wymrugane powieką wyznanie – o swojej codzienności. Bauby nie boi się właściwie żadnych tematów, bez oporu mówiąc o sprawach dotyczących higieny. Możemy odczuć, że w tym bezwładnym ciele siedzi człowiek myślący, oczytany, mający jeszcze wiele do powiedzenia.
Dziennik bezwładnej podróży
Skafander i motyl to tytuł symboliczny, który mówi o tej książce właściwie wszystko. No, może nie do końca, ale wiele zdradza.
Bardzo trudno jest ocenić publikację tego rodzaju. Z jednej strony mamy świadomość niezwykłości jej powstania i tego, że ta historia rodziła się w bólach. Z drugiej zaś strony nie znajdziecie w niej niczego powalającego – ot, przemyślenia mężczyzny, który utkwił w bezwładnym ciele. Niestety ta opowieść nie wzrusza, jak wzruszać powinna, i niczym szczególnym nie zaskakuje.
Z ogromnym rozczarowaniem – wiele obiecywałam sobie po tym dzienniku – stwierdzam, że niestety to nie to. Pocieszeniem jest, że książka liczy około 130 stron, więc jej lektura nie zajmuje dużo czasu.