Każdy z nas próbuje przecież ocalić świat na swój własny sposób.
Jak zapamiętujemy świat?
Może zacznijmy od tego, czym właściwie jest ta tajemnicza "zimowla"? Domyślam się, że przeciętny człowiek nie ma pojęcia, co oznacza to słowo, a trzeba przyznać, że tytuł nie dość, że intryguje, to jeszcze idealnie współgra z treścią utworu, choć oczywiście nie o sam wycinek czasu chodzi.
(...) zimowla – tak w języku pszczelarstwa nazywano zimę, okres między ostatnim jesiennym a pierwszym wiosennym oblotem pszczół (...)
Dziś wybierzemy się do Cukrówki – małego miasteczka w Dolinie Zmornickiej. Niech jednak nie zmyli Was ta słodka nazwa, bowiem wejdziemy raczej w gorzki świat wspomnień pewnej kobiety, która po latach próbuje zrozumieć, czym i w jaki sposób żyła jej rodzinna mieścina.
Czułam się zagubiona: w tym, co sama zobaczyłam i zapamiętałam, co mi opowiedziano i co podsłuchałam, czego się domyśliłam i co przeczytałam; co przekłamano, przemilczano, a przede wszystkim, o czym jeszcze nie miałam pojęcia.
Bohaterka stara się odnaleźć swoje miejsce w tej historii, próbuje ułożyć z niekompletnej, ulotnej układanki sensowny obraz swojego dzieciństwa. Warto zaznaczyć, że to niełatwe zadanie, bo przecież pamięć ludzka potrafi płatać figle, a pewne zjawiska – utkane na szybko ze strzępków wspomnień, wyobrażeń, zasłyszanych gdzieś przypadkiem urywków rozmów – zacierają się w umyśle albo po prostu zapamiętuje się je w nieco zniekształconej wersji. Zresztą w takim naszpikowanym dziwnymi akcjami dzieciństwie każdy mógłby się pogubić.
W Cukrówce dużo się dzieje: młoda dziewczyna spaceruje nago po dachach budynków, a do tego śpiewa w jakimś niezrozumiałym języku, tajemniczy Pszczelarz tańcuje z wytresowanymi pszczołami, ojciec głównej bohaterki porzuca stałą posadę i zostaje wróżem (wciąż uzupełnia listę znaków zwiastujących apokalipsę), a zewsząd wypatruje się cudów, bo przecież obraz płacze, a figura staje w ogniu, w jeziorze trup, w okolicy poszukiwanie skarbów. Całość doprawiona trawką, młodzieńczym niepokojem i niezrozumieniem, podsycona rodzinnym szaleństwem.
Co tak naprawdę wydarzyło się w tej małej mieścinie i jaki to ma związek z główną bohaterką i jej rodziną? Drodzy Czytelnicy, czeka Was niezwykła podróż do krainy dziwności. Czy odgadniecie schemat, według którego kręci się ten świat?
Intensywna hiperobfitość
Opowieść jest bardzo ciekawa, bo w gruncie rzeczy nie mamy pojęcia, o co właściwie chodzi w tej całej historii. Autorka atakuje nas z każdej strony, z zawrotną prędkością, informacjami, wspomnieniami, ale przede wszystkim epizodami z życia mieszkańców Cukrówki – tu niemal każdy wypad oznacza wejście w dygresję; bardzo rozbudowany ten świat, bogaty w szczegóły, obfitujący w podejrzenia i wysnute naprędce wnioski.
Gdy myślę o tej powieści, od razu nasuwa mi się pojęcie "hiperobfitości". Tu wszystkiego jest dużo, a to z kolei samo w sobie jest olbrzymie, jakby napompowane i wciąż pęczniejące. Opowieść rozrasta się w zawrotnym tempie, a Dominika Słowik wciąż otwiera przed nami kolejne zamknięte dotychczas drzwi – wchodzimy w te szczeliny z łatwością, unikając na chwilę głównego nurtu opowieści i jakby zapominając, że to wszystko czemuś służy. Usilnie staramy się wyłonić z tej swoistej rozsypanki sens, rozszyfrować klucz, według którego moglibyśmy pewnie i bezpiecznie poruszać się po ulicach Cukrówki. Czy to się uda? Myślę, że to nie takie proste, bo nie wiemy w końcu, dokąd zmierzamy!
Pomijając fabułę (bardzo rozbudowaną), warto zwrócić uwagę na najmocniejszą stronę tej książki – styl. Historia Cukrówki spisana została przepięknym językiem. Opowieść czyta się z przyjemnością, bo już samo obcowanie z tak dobrze dopracowanym testem, z tak bogatą stylistyką to czysta radość. Przez Zimowlę się płynie – bez problemu dajemy porwać się nurtowi, wchodząc w kolejne zawirowania, poznając stare tajemnice i przeskakując w czasie. To dość zagmatwana opowieść, jednak podana w taki sposób, że bez problemu potrafimy się w niej odnaleźć.
Zimowla zaskakuje intensywnością doznań, tu wciąż coś się dzieje, a z każdego zakamarka wyskakują kolejne rewelacje. Będziemy balansować na granicy jawy i snu, przemykać pospiesznie między tym, co realne a nierzeczywiste, niemal wyśnione, tajemnicze, odrealnione. Damy się trochę zbałamucić i być może uwierzymy w to, co niesamowite albo też odrzucimy to, co przecież oczywiste.
Zimowla to dziwna powieść – nieoczywista, zaskakująca i pełna jakiejś dziwnej duszności. Co prawda niektóre fragmenty mogą wydawać się nieco przydługie, nużące, ale myślę, że z tej całej gmatwaniny wątków wyłoni się w końcu pełen sensu obraz. Warto poświęcić tej historii kilka wieczorów (616 stron), podjąć wędrówkę dachami, odtańczyć szalony układ z pszczołami, zajrzeć w każdą szparę, zerknąć za zasłonę milczenia. Myślę, że Zimowla nie zawiedzie amatorów literatury pięknej – tej pełnej śnienia, niezwykłości, a przy tym twardo osadzonej w rzeczywistości. Mnie ta powieść zaskoczyła bardzo pozytywnie, ponieważ była niespodziewana i obezwładniająca swą intensywną obfitością wszystkiego.